ZACIĘTY SPÓR O STAW SOBOLEWSKIEGO

fot. Jerzy Szostak

Wszystko wskazuje na to, że jeden z nielicznych stawów na terenie Sochaczewa, jakim jest Staw Sobolewskiego już niedługo zniknie z krajobrazu miasta. Jego obecni właściciele chcą go zasypać i w inny sposób zagospodarować teren. Tym planom sprzeciwia się miejski samorząd, obawiając się, że likwidacja zbiornik, bez wybudowania kanalizacji deszczowej spowoduje podtapianie posesji położonych wzdłuż ulicy Sobolewskiego i Partyzantów.

W czasie jednej z grudniowych sesji radni jednogłośnie wyrazili zgodę na rozpoczęcie prac nad nowym planem zagospodarowania przestrzennego dla obszaru miasta leżącego pomiędzy ulicami Warszawską, Konopnickiej, Polną i terenem wydzielonym pod trasę Północ-Południe.

Radni pytali, czy planiści dostrzegają, że w rejonie ulicy Polnej i Brzechwy powstaje coraz więcej domów, a staw Sobolewskiego jest dla tego obszaru bardzo ważnym elementem naturalnej retencji.

Problem za problemem

Naczelnik Wydziału Gospodarki Przestrzennej i Architektury Tadeusz Krysiak wyjaśnił, że miasto zna i docenia znaczenie tego zbiornika, na różne sposoby zabiega o jego zachowanie, a uchwalenie nowego planu zagospodarowania przestrzennego dla wspomnianego obszaru właśnie temu ma służyć.

Problem jest jednak bardziej złożony niż się wydaje. Otóż według prawa staw może zostać zlikwidowany, nie przeszkodzi temu podjęta przez radnych uchwała o sporządzeniu planu zagospodarowania przestrzennego tego rejonu Sochaczewa.  Jedyną szansą na ocalenie Stawy Sobolewskiego byłoby zawarcie porozumienia pomiędzy obecnym właścicielami zbiornika i Urzędem Miejskim,  ale z tym jak się okazuje też jest problem.

Jak nas poinformowali właściciele, chcieli na ten temat rozmawiać z pracownikami Urzędu już ponad rok temu, jednak mieli usłyszeć: „Nie mamy o czym rozmawiać, spotkamy się w Sądzie”. Mimo to podejmują ponowną próbę rozmów, aktualnie próbują umówić się na spotkanie w Urzędzie Miasta.

Cała rzecz – jak mówią – sprowadza się do tego, że co prawda staw jest   ich własnością, ale tak naprawdę, co do jego dysponowaniem są ubezwłasnowolnieni.

Otóż miasto za wszelką cenę chciałoby zachować staw, jednak właściciele nie mają takich planów. Zamierzają zasypać staw.

Natury nie oszukasz

Zbiornik, o który toczy się spór powstał na przełomie lat 1940-1950 ubiegłego wieku w obniżeniu terenu i miał za zadanie gromadzenie wody do nawadniania w okresie suszy znajdującego się wokół niego sadu i pola. Pamiętajmy o tym, że w tamtym okresie nie istniało tam osiedle mieszkaniowe. To powstało dopiero w tym wieku.

Należy również wspomnieć o tym, że zbiornik, który jest cieniem pierwotnego stawu jest obecnie w fatalnym stanie technicznym. Nie tylko zmniejszyła się jego powierzchnia w związku zarastaniem. Doszło również do obruszenia się skarp oraz zamulenia. Dlatego jego właściciele postanowili go zasypać, co pozwoliłoby im w inny sposób zagospodarować działkę. Jak nam powiedzieli mają na to wszelkie pozwolenia.

Na to z kolei nie godzi się Urząd Miejski. Wynika to z faktu, że jego likwidacja pociągnęłaby za sobą konieczność wybudowania kanalizacji deszczowej w ulicach: Sobolewskiego, Kubusia Puchatka, Partyzantów oraz Brzechwy. Tymczasem samorząd nie ma tego w planach. Zamierza jedynie położyć na nich nakładkę asfaltowa. Kanalizacja deszczowa planowana jest natomiast w ulicy Polnej. To jednak nie rozwiązuje problemu, ponieważ ze względu na ukształtowanie terenu wody opadowe po likwidacji stawu zalewałyby położone wzdłuż ulicy Sobolewskiego posesje. Dodajmy, że już teraz brak kanalizacji w tym rejonie miasta powoduje, że wystarczą niewielkie opady, aby piwnice domów zostały zalane przez wodę. Jak ma to miejsce chociażby przy ulicy Partyzantów. Tym samym likwidacja stawu i położenie nawierzchni asfaltowej na ulicach spowoduje brak całkowitej retencji na tym terenie. A tą stanowi staw, który według pracowników Urzędu Miejskiego posiada połączenie z miejską kanalizacja deszczową. Dzięki której nadmiar wód opadowych z zbiornika jest automatycznie oprowadzony do Bzury.

Prawo jest prawem

Innego zdania są właściciele stawu. A ci – jak nas poinformowali – nie raz interweniowali w Urzędzie Miejskim w celu ustalenia, czy staw ma podłączenie do miejskiej kanalizacji deszczowej. Według Urzędu staw ją posiada. Z kolei według właścicieli takiego połączenie nie ma, ponieważ nie ma go na mapach geodezyjnych. Twierdzą również, że miasto nie posiada żadnej dokumentacji projektowej czy uzgodnień z właścicielami o podłączeniu zbiornika do miejskiej kanalizacji deszczowej. Jak dodają nigdy nie uzyskali żadnej rekompensaty od Urzędu czy też sąsiadów, który odprowadzają wody opadowe do stawu od wielu lat. – Sprawdziliśmy wszelką dokumentację wodnoprawną i zgodnie z nią, sąsiedzi jak i urząd nie posiada pozwoleń na odprowadzanie wód. Jest to niezgodne z aktualnymi przepisami prawa, gdyż formę jak i ustanowione wynagrodzenie winno być ustalone w procesie administracyjnym – dodają właściciele stawu.

W rozmowie z nami wracaj także uwagę na fakt poniesienia ogromnych kosztów na wykonanie dokumentacji hydrologicznej, która pozwoliła na legalne i zgodne z prawem działania na swojej działce. – Tym samym mamy pełne prawo do działań w zakresie likwidacji zbiornika. Urząd chce tożsame dokumenty wykonywać raz jeszcze, z tym że za samorządowe fundusze. Opinie hydrologiczne nie pozostawiają żadnych wątpliwości, likwidacja stawu nie będzie miała wpływu na sytuację wodną tego obszaru – twierdzą nasi rozmówcy. Dodając, że od lat nikt nie interesował się ich działką, ponieważ wszystkim było na rękę, że właściciele nie domagają się swoich praw.

Musztarda po obiedzie

Wszystko zmieniło się w 2021 r., kiedy zaczęli gospodarować należący do nich teren. Te działania jak mówią nie spodobały się sąsiadom i urzędowi. – Teraz sytuacja jest taka, że gdy zaczęliśmy porządkować tą sprawę i z każdej strony dostajemy „po głowie” i musimy się tłumaczyć, że w ogóle wchodzimy na swoją działkę. Jakby tego było mało wraz z rozpoczęciem porządkowania terenu zaczęły na nas spływać lawiny skarg i donosów. Przez kilkadziesiąt lat obszar był bardzo zaniedbany, obywały się tam libacje alkoholowe oraz nielegalne spotkania mieszkańców. Jakby tego było mało na posesję zwożono śmieci m.in. pozostałości ściętej trawy lub gałęzie. Wywieźliśmy z posesji tony śmieci., Śmieci, które dostarczali mam właśnie ludzie, którzy teraz najbardziej próbują ma zabronić ingerencji w swoją działkę. Dodatkowo sąsiedzi i urząd nielegalnie wykorzystuje naszą działkę do odprowadzania wód opadowych. Zgodnie z aktualnie obowiązującymi przepisami prawa, każdy, jeżeli by miał potrzebę odprowadzać wody na teren sąsiedniej posesji musi mieć zgodę właściciela oraz uzyskać pozwolenie wodnoprawne, jak również wnosić rekompensatę do właściciela. Tutaj nigdy się to nie zadziało – stwierdzają nasi rozmówcy. Zwracają uwagę na to, że byli chętni do podjęcia rozmów i sytuacja prawa stawu mogła wyglądać zupełnie inaczej. Dodają również, iż według posiadanej dokumentacji i wiedzy pozyskanej od właścicieli posesji położonych przy ulicy Partyzantów, staw jest ostatnim ogniwem spływu wody, a problem zaczyna się zupełnie gdzie indziej – o czym napiszemy w kolejnym artykule.

Aktualnie w związku z dokumentacją, którą posiadają właściciele, może okazać się, iż temat jest zamknięty i staw zostanie zlikwidowany. Szkoda tylko, że nie doszło do rozmów pomiędzy właścicielami a Urzędem Miejskim, ponieważ teren, po zabezpieczeniu interesów właścicieli, mógłby stać się miejscem wypoczynku, pełnić funkcje retencji i służyć wszystkim mieszkańcom miasta w nowej odsłonie przez następne lata. Jednak to wymaga rozmów i negocjacji oraz wykupu gruntu.

Jerzy Szostak

 

 

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz