
Żydowski Instytut Historyczny zaprosił Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad Bzurą do udziału przy tworzeniu jednego z modułów wystawy plenerowej, tworzonej w ramach corocznego Marszu Pamięci 22 lipca 1942 roku, upamiętniającego ofiary wielkiej akcji deportacyjnej getta warszawskiego. Wystawę z naszym miastem łączy postać 12-letniej dziewczynki Cyrli Lajfer, zamordowanej w Treblince przez Niemców.
„Przesiedleni. Czternaście historii z warszawskiego getta” stanowi instalację artystyczną, zaprojektowaną przez Jana Strumiłło, która składa się z betonowych, wysokich modułów. Tworzą one fragmenty muru, na których zaprezentowano karty z historiami życia przesiedleńców, którzy do getta warszawskiego trafili z miast i miasteczek okupowanej Polski. Instalacja stanęła w sercu dawnej żydowskiej Warszawy, czyli na Starych Nalewkach, tuż obok bramy Ogrodu Krasińskich i można ją było oglądać do 2 września.
Wystawę z naszym miastem łączy postać 12-letniej dziewczynki – Cyrli Lajfer. Z dwóch ręcznie zapisanych kartek, znajdujących się w zbiorach Konspiracyjnego Archiwum Getta Warszawskiego, dowiadujemy się, że mieszkała z rodziną w Sochaczewie, a jej ojciec był rzemieślnikiem i zarabiał na tyle dobrze, by swoje dzieci posyłać do szkoły. Wybuch wojny sprowadził tragedię na całą rodzinę – wpierw uciekła ona przed bombardowaniami do Wiskitek, a po deportowaniu do Getta Warszawskiego rodzice i najmłodsze dziecko zmarli z głodu i wycieńczenia, zaś pozostałe przy życiu Cirla i jej siostra zostały umieszczone w półinternacie przy ulicy Nowolipie 24. Relacja pochodzi z 2 września 1941 roku, dalsze losy dziewczynek nie są znane.
Uzupełnieniem historii Cyrli jest krótki film z udziałem Radosława Jarosińskiego, zrealizowany przez ŻIH pod kierownictwem Julii Parfiniewicz. Tablica została niedawno przekazana do naszego muzeum i zainstalowana na ekspozycji.
„Mam wielki ból w sercu, ale muszę pogodzić się z losem. – pisze Cyrla Lajfer 2 września 1941 – Przed wojną mieszkaliśmy w Sochaczewie. Miałam rodziców i dwie siostry. Tatuś rzemieślnik-szewc zarabiał dobrze. Ja chodziłam do szkoły do czwartego oddziału i nieźle się uczyłam. Nagle wybuchła wojna. Zaczęło się bombardowanie.
Gdy spadła pierwsza bomba na nasze miasto, wszyscy zaczęli uciekać, gdzie mogli. My, zabierając ze sobą trochę pościeli i bielizny, pojechaliśmy furmanką do Wiskitek. Po krótkim czasie dowiedzieliśmy się, że dom, w którym mieszkaliśmy, został spalony. Nie mając po co wracać do Sochaczewa, zostaliśmy w Wiskitkach. Rodzice wynajęli mieszkanie, a tatuś pracował ciężko, aby móc wyżywić rodzinę. Jeść nam nie brakowało, gdyż mieliśmy przeważnie robotę od chłopów, a chłopi w zamian za robotę dawali nam kartofle, buraki, mąkę i kaszę.
Niedługo jednak było nam dobrze, gdyż wysiedlono nas, nie pozwalając [zabrać] ze sobą więcej jak 20 kg bagażu i 25 zł. Pewnego dnia przyszedł rozkaz natychmiastowego opuszczenia miasta. Przyjechały podwody, które zawiozły chorych, dzieci i kobiety starsze do Żyrardowa, a mężczyźni szli pieszo. W Żyrardowie przenocowaliśmy jedną noc. Odwieziono nas pociągiem do Warszawy. Gdy wysiedliśmy z pociągu, stały już duże samochody, któreprzewiozły nas do punktu 12 na ulicę Niską 20. W punkcie byliśmy dwa tygodnie.
Rodzice wynajęli mieszkanie, myśląc, że w prywatnym mieszkaniu tatuś będzie miał robotę i będzie mógł nas wyżywić. Jednak tatuś nie miał roboty i głodowaliśmy po całych dniach. Tatuś czuł się z dnia na dzień słabszy, aż dnia pewnego umarł. Długo opłakiwaliśmy śmierć kochanego tatusia.
Mamusia zaczęła wysprzedawać resztę tego, co było w domu. Było nam bardzo źle. W cztery tygodnie po śmierci tatusia mamusia ciężko zachorowała i po krótkim czasie umarła. Zostałyśmy się trzy sieroty bez środków do życia. Było nam bardzo źle, nie miałyśmy co jeść. Były takie dnie, kiedy szłyśmy spać bez kruszyny chleba. Aż dowiedział się o naszym smutnym losie znajomy mego tatusia i wystarał się, aby nas przyjęto do półinternatu. Zaczęliśmy chodzić do zakładu. 1 sierpnia. W parę dni później umarła moja najmłodsza siostrzyczka. Mam wielki ból w sercu, ale muszę pogodzić się z losem…”.
Dalsze losy Cyrli nie są znane. Wszystko wskazuje jednak na to, że została wywieziona wraz z innymi dziećmi znajdującymi się w internacie przy ulicy Nowolipie 25 do obozu zagłady w Treblince. Stało się to 24 lipca, podczas drugiego dnia „Wielkiej Akcji” – akcji eksterminacyjnej przeprowadzonej przez Niemów w Getcie Warszawskim, trwającej od 22 lipca do 21 września 1942 roku.
Otóż 24 lipca Niemcy przeprowadzili blokady na ulicach Karmelickiej, Nalewki 17-29 i Ogrodowej 29 oraz na Nowolipie 25 – czyli internatu, w którym przebywała Cyrli. Znajdujących się w budynkach mieszkańcy kierowani na Umschlagplatz przy ulicy Stawki. W sumie tego dnia Niemcy aresztowali 7400 osób, w tym dzieci. Co istotne w akcji wysiedlenia obok Niemców brali również udział funkcjonariusze Żydowskiej Służby Porządkowej (ŻSP).
Dodajmy, że w pierwszej fazie „Wysiedlenie” objęło tzw. „elementy nieproduktywne”: żydowskich uchodźców spoza Warszawy, więźniów Aresztu Centralnego, żebraków oraz dzieci.
W sumie w ciągu jego trwania z Getta zostało wywiezionych i zgładzonych w Treblince od 253 tysięcy do 300 tysięcy Żydów: „…Od przybycia do obozu i wejścia do komory gazowej nie mijało więcej jak 20 minut. Działające od początku istnienia obozu trzy „łaźnie” posiadały pojemność od 400 do 500 osób. Dziesięć komór gazowych wybudowanych na początku października 1942 r. mogły pomieścić już od 800 do 1000 ofiar każda. Przez wąskie drzwiczki mógł przejść tylko jeden człowiek i nie był w stanie cofnąć się, albowiem następująca za nim fala ludzi i wąskie wejście nie pozwalały mu na to. Przy komorach gazowych stał Ukrainiec, który drągiem zaganiał Żydów do wnętrza. Nadzór nad komorami gazowymi sprawował SS-Unterscharführer Gustav Münzberger oraz SS-Unterscharführer Alfred Löfler. Zewnętrzne ściany komory gazowej posiadały otwierane klapy. Na wewnętrznych ułożono płytki z terakoty. Podłogę wyłożono kaflami i wykonano spadek w stronę wielkiej klapy podnoszonej do góry, aby usprawnić wypadanie zwłok. Gazy trujące (tlenek węgla) wpompowywano do kabin przy pomocy motoru spalinowego, który znajdował się obok w przybudówce. Ludzie dusili się w przeciągu 15 minut. Po sprawdzeniu przez przeszklone otwory stanu ofiar, otwierano klapę i ciała wypadały bezwładnie na zewnątrz. Następnie odwożono je przy pomocy wagoników wywrotowych do prowizorycznych pieców. System ten okazał się jednak niepraktyczny, dlatego też zwłoki transportowano na noszach.
Starcy, kaleki czy dzieci pozostawione bez opieki, które mogły przeszkadzać lub opóźniać przebieg likwidacji, odprowadzano do tzw. „lazaretu”. Było to miejsce ogrodzone wysokim płotem, a wewnątrz podzielone na dwie nierówne części. W pierwszej części ustawione były ławki obite pluszem, co miało imitować poczekalnię szpitalną. W drugiej odbywały się egzekucje. Mieścił się tam głęboki dół, w którym stale palił się ogień. Ofiara musiała usiąść na brzegu rowu i strzelano jej w tył głowy, a ciało wpadało w ogień”.
Jerzy Szostak/ Radosław Jarosiński
fot.German Federal Archives/Wikipedia (PD)
Źródło: Żydowski Instytut Historyczny, MZSiPBnB, Artur Podgórski „Obóz zagłady w Treblince” – przystanekhistoria.pl
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis