
Błędy popełnione podczas wzmacniania wzgórza zamkowego oraz rewitalizacji ruin zamku dają o sobie znać. Aby nie doszło do kolejnej erozji wzgórza, miejski samorząd musi wybudować dodatkowy system jego odwodnienia.
W tym tygodniu powinniśmy poznać firmę, która na zlecenie miejskiego samorządu dokona kolejnych prac konserwatorskich na terenie wzgórza zamkowego. Tym razem dotyczą one naprawy obniżeń powierzchni występujących lokalnie w obrębie komnat i dziedzińca na terenie zamku. Zwycięzca przetargu będzie miał miesiąc na wykonanie prac.
Zamek osiada
Jak czytamy w dokumentacji przetargu, konieczność przeprowadzenia prac związana jest z osiadaniem gruntu, który został naniesiony na wzgórze zamkowe podczas prac związanych z jego zabezpieczeniem. Osiadanie gruntu zaobserwowano w obrębie komnat i dziedzińca zamkowego oraz południowej ścieżce spacerowej wzdłuż murów zamku. Dodajmy, że w tym miejscu obniżenie terenu sięga kilkudziesięciu centymetrów.
Jak wynika z dokumentacji technicznej sporządzonej przez firmę Geoteko Serwis, osiadanie terenu ma dwie przyczyny. Pierwsza to ta , o której już wspomnieliśmy, a druga spowodowana jest wypłukiwaniem gruntu przez wody opadowe, widać to szczególnie od strony południowej. To z kolei powoduje konieczność ułożenia w tym miejscu systemu odwadniającego. Do tego wykonawca inwestycji będzie musiał uzupełnić ubytki oraz wzmocnić część podłoża, wykonując specjalne odwierty, które zostaną wypełnione mieszaniną piasku i cementu.
Ale jest i trzecia przyczyna, o której opracowanie nie wspomina. A jest nią beztroska związana z pracami wykonanymi podczas wzmacniania wzgórza, jakie przeprowadzono na jego południowym stoku. Ten został po prostu sztucznie dosypany, czyli został poszerzony, aby południowe mury zamku nie znajdowały się bezpośrednio nad skrajem fosy. Zrobiono to jednak bez żadnego zabezpieczenia przed osuwaniem, jak i nie wybudowano w tym miejscu systemu odwadniającego.
Zaplanowana erozja
Czy zaproponowana metoda ratowania południowej skarpy zda egzamin? Jest to kwestia sporna. Otóż wody opadowe z odwodnienia szczytu południowej części wzgórza zamkowego mają być kierowane specjalnym betonowym spustem do fosy znajdującej się pomiędzy drugim wałem obronnym a wzgórzem zamkowym. I tu pojawia się problem, z którym wcześniej czy później władze miasta będą musiały się zmierzyć. A bez jego rozwiązania nie można mówić o zabezpieczeniu wzgórza zamkowego, jak i samych ruin przez erozją.
Otóż dokumentacja techniczna dołączona do ogłoszonego przetargu nie przewiduje wybudowania systemu odprowadzania wód opadowych z fosy w kierunku Bzury. Nie pomyślano o tym również podczas prac związanych ze stabilizacją wzgórza. I to był błąd, który teraz trzeba jak najszybciej naprawić, aby nie dochodziło do wymywania gruntu na końcu fosy, czyli na skraju skarpy. Brak systemu odprowadzania wód opadowych z fosy doprowadzi do erozji południowo-zachodniej części wzgórza. Z czymś takim mieliśmy już do czynienia w przeszłości i co o mało nie doprowadziło do runięcia południowo-zachodniego narożnika zamku. Tym samym, aby prace związane z zabezpieczeniem dziecińca zamku, jak i południowej skarpy wzgórza zamkowego miały sens, należy również wybudować odprowadzenie wody z fosy do Bzury. Ale jak widać nikt o tym nie pomyślał.
Ludzka bezmyślność
A to nie jedyny błąd popełniony podczas rewitalizacji zamku, który następnie trzeba było naprawiać. Otóż zaledwie rok po zakończeniu prac związanych z rewitalizacją wzgórza zamkowego część zabezpieczonych ruin zaczęła się rozpadać. Powodem była źle dobrana zaprawa zastosowana podczas konserwacji pozostałości zamku. Ta pod wpływem warunków atmosferycznych zaczęła się kruszyć. To z kolei spowodowało odpadanie cegieł.
Ale nie tylko błędy popełnione podczas rewitalizacji wpływają na stan najcenniejszego sochaczewskiego zabytku. Duży wpływ mają na to również niektórzy mieszkańcy Sochaczewa. Praktycznie co roku miasto musi naprawiać szkody, jakich dokonują sochaczewscy wandale. A ci na przykład wyrywają cegły z pozostałości zamkowych fundamentów. Zniszczone jest praktycznie całe oświetlenie zamku. Inni jeżdżą rowerami po zachowanych fragmentach zamku, wspinają się na ruiny, czy rysują po zabytkowych murach. Co prawda kamery monitoringu rejestrują te zdarzenia, a o niszczeniu obiektu natychmiast powiadamiana jest policja. Jednak niewiele to pomaga. Tymczasem koszty napraw dokonywanych zniszczeń wynoszą rocznie dziesiątki tysięcy złotych. Wydatków tych nie byłoby, gdyby odwiedzający zamek przestrzegali obowiązującego na wzgórzu regulaminu. Według niego na wzgórze nie wolno wchodzić po zmroku i w nocy. Małe dzieci powinny być pod opieką dorosłych. Natomiast dorośli powinni zachować zdrowy rozsądek i nie skracać sobie drogi w dół, schodząc po skarpie, bo niszczenie roślin wiążących korzeniami skarpę zwyczajnie narusza jej stabilność.
Zniszczone dziedzictwo
Dlatego po raz kolejny zwracamy się do mieszkańców Sochaczewa z apelem o nieniszczenie zabytków. Tym bardziej, że na terenie miasta zostało ich niewiele. Większość zabytkowej zabudowy została zrównana z ziemią przez kolejne wojenne nawałnice, które niszczyły nasze miasto niemal po fundamenty. Z powierzchni ziemi znikły m.in. klasztory Dominikanów i Dominikanek, oraz jedna z najstarszych w Polsce dzielnic żydowskich. Ale także powojenne działania władz nie oszczędziły sochaczewskiej architektury. Działo się tak w wyniku błędnych decyzji lub sprzyjaniu prywacie.
W konsekwencji jedno z najstarszych miast na Mazowszu, jakim jest Sochaczew, ma wpisanych do krajowego rejestru zabytków zaledwie 20 obiektów. Trochę lepiej jest z tak zwaną gminną, czyli miejską ewidencją zabytków. W tej jest ich 40. W tym chociażby dom Kobka, młyny przy ulicy 1 Maja, były Powiatowy Dom Kultury przy ul. Maja – obecnie siedziba jednego z banków, Szkoła Podstawowa w Chodakowie czy budynek byłej apteki na rogu Warszawskiej i Traugutta. Skąd taka różnica? Otóż rejestr zabytków to spis obiektów, które objęte są szczególną ochroną prawną. Ta sprowadza się do tego, że ich właściciele nie mogą dokonywać w nim żadnych prac bez zgody konserwatora zabytków.
Z kolei wpisanie nieruchomości do ewidencji nie wywołuje podobnych konsekwencji. Ponieważ jest ona jedynie zbiorem informacji o zabytkowych nieruchomościach znajdujących się w Sochaczewie. Nie oznacza to jednak, że jej właściciel może z nią robić, co mu się podoba. Otóż, chcąc dokonać zmian w wyglądzie budynku, musi to zgłosić do Urzędu Miejskiego, a ten może zwrócić się do konserwatora zabytków o wyrażenie na ten temat opinii. Gdy będzie ona negatywna, to wówczas żadnych prac nie można wykonać.
Zdążyć przed katastrofą
Jednak nie wszystko wygląda tak różowo. Przykładem bezradności, a tym samym postępującej w zastraszającym tempie degradacji, jest najpiękniejsza sochaczewska kamienica, czyli budynek na rogu Farnej i Toruńskiej. Mimo że jest wpisany do rejestru zabytków, to nie podjęto żadnych prac w celu jego uratowania.
Ratować należy również unikalny w skali kraju Kanał Królewski. W jego przypadku zaleca się nie tylko dokładną jego inwentaryzację, ale też dokładne ustalenie jego przebiegu. To pozwoliłoby na wpisanie go do rejestru zabytków. Dzięki temu można byłoby ubiegać się o środki zewnętrzne na jego odnowę. A ta będzie kosztowna. Kanał pełni obecnie rolę burzowca. Dlatego najpierw należałoby wybudować nową kanalizację deszczową w rejonie ulic: 1 Maja, Wąskiej, Reymonta i Traugutta. Dopiero potem można byłoby przystąpić do jego renowacji. Dzięki niej – wybudowany na początku XIX wieku i jedyny tego typu obiekt na Mazowszu – stałby się kolejną atrakcją Sochaczewa.
Jerzy Szostak
fot. Jerzy Szostak
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis