
Prawdopodobnie bohater mojej opowieści nigdy nie poznał definicji słowa terroryzm. Wszak czynu swego dokonał w czasach, kiedy o Internecie nikt nie słyszał, a do czytania książek raczej go nie ciągnęło.
Chodakowskie Zakłady Włókien Sztucznych były jednym z trzech głównych pracodawców na terenie Sochaczewa. Tysiące mieszkańców miasta i okolicznych gmin, swoje życie zawodowe związało z tym zakładem i pracowało w nim aż do upadku na początku lat 90.
W tamtych czasach – przy każdej większej fabryce – tworzone były Ochotnicze Hufce Pracy, gdzie młodzi ludzie ucząc się i pracując, usamodzielniali się wkraczając w dorosłe życie.
Chodakowski Hufiec Pracy mieścił się w hotelu robotniczym przy ul. Grunwaldzkiej. W związku ze specyfiką pracy wykonywaną w zakładach, był prawie w 100 procentach złożony z dziewczyn pochodzących z terenu całej Polski. Młode uczennice – pracownice, trzy dni w tygodniu pracowały, a trzy dni się uczyły. Gdyż wówczas tydzień roboczy składał się z 6 dni, a nie jak teraz 5. Tam, gdzie kumuluje się grupę dziewcząt, tam też natychmiast przyciągana jest grupa młodych mężczyzn. Tak było i z chodakowskim OHP. Po pewnym czasie hotel ten stał się miejscem, w którym właściwie co noc interweniowała milicja. Bójki, awantury domowe, drobne kradzieże były tam pewną normą, ale to odzwierciedlało tylko, stałą destrukcję systemu socjalistycznego.
Gdy w Chodakowie zgłaszano jakiekolwiek przestępstwo kryminalne, to z zamkniętymi oczami można było pojechać do hotelu, bo tam zawsze odnajdywaliśmy osoby, które co nieco wiedziały o zdarzeniu.
Opieka nad dziewczętami była niezwykle skomplikowaną sprawą i dlatego wychowawcy z Ochotniczego Hufca Pracy, w miarę narastających zagrożeń, stosowali rożnego rodzaju zabezpieczenia, aby utrudnić kontakty podopiecznych z elementem napływowym, jak nazywali wystających pod oknami zakochanych chłopców. Najpierw były to dyżury nauczycieli przy wejściu do hotelu, ale to zabezpieczenie na nic się nie zdało, więc przeniesiono dziewczyny na ostatnie piętro budynku, co miało uniemożliwić dotarcie do nich chłopaków. Niestety i to zabezpieczenie nie było przeszkodą. Młodzi, wysportowani, pełni animuszu i pożądania młodzieńcy zawsze znaleźli sposób na obejście „straży”. Nie mogąc sobie z tym poradzić, założono na klatce schodowej – prowadzącej na piętro zamieszkałe przez dziewczyny – kratę z wielką kłódką. Ten pomysł był na tyle skuteczny, że niestety doprowadził do wielu miłosnych tragedii.
Nasz bohater – nazwijmy go Andrzej – mimo młodego wieku, miał już kilka spraw sądowych na sumieniu i wykazywał nadmierny pociąg do alkoholu oraz dziewcząt. Było już ciemno, gdy Andrzej pokrzepiwszy się kilkoma kielichami, wdrapywał się po piorunochronie na ostatnie piętro hotelu robotniczego. Gdy, jakimś cudem dotarł do okna, miał w sobie jeszcze tyle uroku, że przekonał przebywające w pokoju dwie dziewczyny, aby go wpuściły do środka. Dziewczyny, jak to dziewczyny – noc, nieznany facet za oknem na trzecim piętrze – od razu go wpuściły do pokoju. Adrenalina i alkohol oraz bliskość kobiet zrobiły swoje. Andrzej poprosił, żeby zamknęły drzwi i były cicho, co one ochoczo uczyniły, oczekując z podnieceniem, co będzie dalej. Dalej było trochę inaczej niż pewnie myślały. Najpierw chłopak oświadczył, że jest głodny i aby zrobiły kanapki. Gdy na stole pojawił się półmisek z jedzeniem, nakazał, aby razem z nim te kanapki jadły. Dziewczyny były już po kolacji, oraz starały się trzymać wagę, więc zdecydowanie odmówiły i tu stała się rzecz nieprawdopodobna. Andrzej wyciągnął nóż i zagroził, że jeśli nie będą jadły kanapek, to je pozabija. Dlatego junaczki z OHP zaczęły jeść, a gdy już nie mogły, Andrzej zbliżał nóż do ich szyi i kazał im dalej jeść. Jadły, płakały, wymiotowały i były bardzo przerażone.
Po pewnym czasie naszemu bohaterowi znudziło się karmienie dziewczyn i już bardziej na trzeźwo okradł je z biżuterii oraz pieniędzy, po czym znikł, zjeżdżając po piorunochronie w otchłań nocy.
Gdy przyjmowaliśmy – od wychowawcy dziewczyn – zgłoszenie o kradzieży, groźbach i zmuszaniu do jedzenia, to nie bardzo wiedzieliśmy, jak zakwalifikować ten ostatni czyn i tu dopomógł nam sąd.
Andrzeja znaleźliśmy bardzo szybko. Część skradzionych przedmiotów miał jeszcze przy sobie. Okazanie – które przeprowadziliśmy przez lustro weneckie, gdyż dziewczyny bardzo się bały – w pełni potwierdziło jego udział w zdarzeniu. Dalej już było prosto.
Sprawę Andrzeja prowadziła pani sędzia, która znana była z surowości dla wszelkiej maści recydywistów, a on już miał w swej karierze trochę spraw. Po odczytaniu stawianych zarzutów i oczywistym nieprzyznaniu się oskarżonego do żadnego z nich, rozpoczął się przewód sądowy, w którym miałem przyjemność brać udział. W miarę składania zeznań przez wychowawców, policjantów prowadzących sprawę i innych ustalonych świadków – widziałem, jak pani sędzia coraz groźniej patrzy na oskarżonego. Po zeznaniach dziewczyn, które oczywiście rozpłakały się – w szczególności, gdy opowiadały o tych nieszczęsnych kanapkach, które musiały jeść – sędzia nie wytrzymała i donośnie zwróciła się do Andrzeja: – Oskarżony sterroryzował poszkodowane?
W tym momencie siła wzroku bohaterskiego chłopaka zderzyła się z siłą wzroku pani sędzi i, niczym w pojedynku na miny z powieści Gombrowicza, Andrzej poległ i odpowiedział: – Tak.
Tu padło ze strony sędzi głośne, niespodziewane pytanie: – To znaczy, że oskarżony jest terrorystą?
W tym momencie w sali była taka cisza, jakiej nigdy dotąd jeszcze nikt nie słyszał. Prokurator, adwokat, ławnicy, protokolant i inne osoby będące na sali, wpatrywały się w Andrzeja, a on, nie potrafiąc zapanować nad presją, krzyknął: – Tak, jestem terrorystą!
Zostało to skrupulatnie zanotowane i do dnia dzisiejszego znajduje się w aktach sądowych.
Kara nie była wysoka, ale więzienie w Łowiczu mogło się pochwalić, że po raz pierwszy w historii osadzono tam terrorystę. My też byliśmy dumni, wszak, ilu terrorystów zostało w Polsce złapanych? A my mieliśmy tego jedynego, naszego, terrorystę na miarę Sochaczewa, który sterroryzował bezbronne osoby, każąc im jeść kanapki.
Ireneusz Kisiołek
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis