Bandytę tanio wynajmę

fot. symboliczne/Policja

Na początku lat dziewięćdziesiątych z więzienia dla recydywistów w Strzelcach Opolskich wyszedł trzydziestokilkuletni mieszkaniec Sochaczewa, który zdecydowanie zasługiwał na tytuł jednego z najgroźniejszych lokalnych przestępców.

Policja starała się bacznie przyglądać jego poczynaniom. Niestety okres transformacji ustrojowej i niesłychana pomysłowość chłopaka, nie pozwoliły na wyprzedzające działania prewencyjne i zapobieżenie dokonywaniu przez niego przestępstw. W przeszłości, za którą dostał kilka lat odsiadki, był sprawcą wielu włamań oraz szczególnie brutalnego gwałtu. To tyle o jednym ze sprawców zdarzenia, które zaraz opiszę. Drugim był „młody wilk”, zamieszkały w sochaczewskiej dzielnicy Boryszew, próbujący swymi bezwzględnymi działaniami awansować w hierarchii na największego bandziora w mieście.

Nadeszła jesień i choć dni były już krótkie, to jednak nadal wieczorami było nadzwyczaj, jak na tę porę roku, ciepło. Rutynowe policyjne służby jedynego patrolu prewencji, który pracował nocami na mieście, mąciły jedynie komunikaty dyżurnego mającego stanowisko dowodzenia w budynku Komendy Powiatowej Policji, w których informował o zakłóceniach porządku przez grupki młodych ludzi, czy też wezwania na interwencje do awanturujących się stałych klientów policji.
Zgłoszenie, które otrzymali policjanci z patrolu od dyżurnego, brzmiało tak jak wszystkie inne, nieciekawie, rutynowo: – Na ulicy Reymonta sąsiedzi zgłaszają naruszenie ciszy nocnej.

Tu nastąpiło rutynowe „przyjąłem” i radiowóz leniwie potoczył się w kierunku ulicy Reymonta. Po dojechaniu na miejsce, policjanci poszli na klatkę schodową budynku, gdzie, jak sądzili, młodzież bawiła się zbyt głośno, ale nic nie było słychać. Cisza jak na cmentarzu.

W zasadzie w tym momencie policjanci – widząc, że zgłaszany problem nie istnieje – powinni zakończyć interwencję. Jednak, jak to w życiu bywa, przeważyła chęć dokładnego zbadania sprawy. Gdy podeszli pod drzwi, otworzyli je bez pukania.
Kobieta siedząca na krześle była nieźle pokrwawiona, za bardzo nie mogła się ruszać, ponieważ krępowały ją grube linki, używane przez żeglarzy. Nie mogła też krzyczeć, gdyż dość solidnie została zakneblowana. Obok zmaltretowanej ofiary stał – z rozgrzanym żelazkiem – młody „wiraszka” z Boryszewa a obok niego nieuchwytny do tej pory recydywista. Senność policjantów ulotniła się natychmiast, a adrenalina osiągnęła kulminację. W dłoniach pojawiły się pistolety i przestępcy wiedzieli, że nie będzie zabawy w strzały ostrzegawcze. Poddali się.

Zaraz po zatrzymaniu bandytów, zostali wezwani kryminalni i przystąpiliśmy do czynności mających udokumentować zastany stan i ustalić okoliczności napadu. Po uwolnieniu kobiety z więzów i zdjęciu jej kneblującej ją taśmy, ta krzyknęła tylko: – Jest w lodówce! – i zemdlała. Myśleliśmy na początku, że w lodówce schował się trzeci bandyta i delikatnie otwierając drzwiczki zobaczyliśmy, że nie jest to żaden groźny przestępca tylko mały piesek właścicielki mieszkania. Bandyci byli humanitarni. Aby unieszkodliwić szczekającego psiaka, ale go nie zabić, zamknęli w lodówce, co pewnie i tak doprowadziłoby do jego śmierci.

Gdy wszystkie czynności na miejscu napadu zostały wykonane – pogotowie zabrało poszkodowaną starszą kobietę do szpitala, a zmarzniętym i wystraszonym psiakiem zaopiekowali się sąsiedzi – nadeszła pora na ustalenie okoliczności tego brutalnego zdarzenia.
Nasz recydywista absolutnie z nami nie rozmawiał, po prostu miał nas gdzieś. Drugi ze sprawców, gdy zorientował się ile lat mu grozi, postanowił opowiedzieć o napadzie trochę więcej.

Napad zaplanował sochaczewski przedsiębiorca, i na ofiarę wybrał majętną bliską osobę ze swej rodziny. Potrzebował tylko odpowiednich ludzi do tej roboty. Całe szczęście dla niego, że akurat bardzo charakterny lokalny bandzior opuścił więzienie w Strzelcach Opolskich i podjął się zadania za niewielki procent udziału w łupach. Zatrzymany przedsiębiorca od razu przyznał się do wszystkiego i tym sposobem więzienia mogły w swych kartotekach dopisać trzech nowoprzybyłych.
Po wyjściu ze szpitala, kobieta bardzo dziękowała policji za pomoc a swój majątek – jak powiedziała jeszcze za życia – przekaże tam, skąd go żaden bandyta nie zabierze.

Jak widać z tej opowieści, czasami warto zrobić troszkę więcej niż podpowiada nam rutyna.

Ireneusz Kisiołek

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz